Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Towarzyszyliśmy górnikom KWK Makoszowy

Grażyna Bednarek
W podziemnych chodnikach panuje wieczny półmrok. Fot. Ireneusz Dorożański
W podziemnych chodnikach panuje wieczny półmrok. Fot. Ireneusz Dorożański
W śląskich domach mówiono: "Jak się nie będziesz uczył, to ci ojciec na dole łopatę przyszykuje". Jeden syn posłuchał matki. Drugi, zjechał do kopalni tylko raz. Potem uciekł. Jak najdalej od Śląska. Trzeci syn został.

W śląskich domach mówiono: "Jak się nie będziesz uczył, to ci ojciec na dole łopatę przyszykuje". Jeden syn posłuchał matki. Drugi, zjechał do kopalni tylko raz. Potem uciekł. Jak najdalej od Śląska. Trzeci syn został. Jest górnikiem.
Windą do piekła

Czwartek, 9. rano. KWK "Makoszowy" w Zabrzu. Brama wejściowa. Po prawej stronie, na ścianie wiszą klepsydry. Mijamy pierwsze drzwi, pierwsze schody. Zanim się zjedzie na dół, trzeba przejść rytuał. W łaźni odbywa się ceremoniał przebierania. Gumowce, onuce, spodnie, koszula... Na końcu dostaje się kask, do którego przypina się lampę. Jest ona bezpośrednio połączona kablem z akumulatorem, który wkładany jest do skórzanej torby przepasanej przez ramię. Do kieszeni chowa się maskę przeciwpyłową.

Idziemy schodami do góry, do szybu. A potem w metalowej windzie-klatce zjazd, na 850 m pod ziemię. Poznajemy pracowników obsługi szybu.

- Zadaniem naszego oddziału jest zabezpieczenie transportu ludzi, materiałów, czyli wyjazdów i zjazdów. Dbamy też o bezpieczeństwo i funkcjonowanie maszyn - tłumaczy Kamil Krzemiński.

Pierwszy raz zwiedził kopalnię, gdy miał niespełna sześć lat. Ojciec w Barbórkę zabrał go ze sobą.

- Wszedłem do łaźni i byłem przerażony. Zobaczyłem wiszące kalosze. Myślałem, że kogoś powiesili - dodaje pan Kamil.
- Najgorsze dni na "Makoszowach"? Trudno powiedzieć. Czasem ma się wszystkiego dość - zamyśla się. - Najgorzej jest wtedy kiedy wyciąga się kolegę z wypadku. Można go nie znać. Nie wiedzieć jak ma na imię. Ale widziało się go wczoraj i przedwczoraj. Był.

Podróż kolejką

Na dole panuje półmrok. Idziemy korytarzem w stronę kolejki. Wagoniki są trochę dziecinne, bo małe i wąskie. Przy wsiadaniu, trzeba się schylić. Siada się na desce. Tu jest ciemno i zimno. Jedziemy piętnaście minut. Stop. Wysiadamy. Resztę drogi, do ściany K-65, pokonujemy pieszo. W głównym chodniku wieje silny, lodowaty wiatr.
Przechodzimy do mniejszego chodnika, gdzie przez środek ciągnie się przenośnik taśmowy. Jeden z nich ma długość 1800 m. Transportowany jest nim urobek. Trzeba patrzeć pod nogi, by się nie potknąć, a tam gdzie jest nisko, by nie uderzyć głową w strop. Czasem trzeba iść pod górę.
Przypomina to trochę wspinaczkę po Beskidach. Najgorszy jest pył węglowy. Żre oczy i gardło. Jak się go człowiek "naje" to mu się niedobrze robi. A uczucie takie, jakby miało za chwilę płuca rozerwać. W 1994 r. brałem udział w akcji ratowniczej, na ścianie, gdzie się paliło. Pierwsze wejście w kłęby dymu to wielki stres i szok. Praktycznie nie panowałem nad sobą przez kilka sekund. Ale pokonałem kryzys. Wtedy pierwszy raz w życiu uczestniczyłem w akcji w aparacie tlenowym. Po pożarze kierownictwo kopalni postanowiło zamknąć ten teren - mówi Maciej Trojanowski, sztygar oddziałowy oddziału wydobywczego.

Sterowany kombajn

Pracę jako górnik zaczął osiemnaście lat temu, na oddziale G1.

- Razem z innymi nowymi pracownikami, przepracowałem tam 25 dni. Codziennie łopata i kilof - dodaje pan Maciej. Teraz kieruje oddziałem wydobywczym.

Ciężkie chwile są wtedy, kiedy trzeba wejść pod niezabezpieczony strop, z którego wiszą skały.

- Przodowi ścian muszą go zabezpieczyć. Ale ja, jako osoba dozoru, też tam muszę iść, przypilnować - wyjaśnia sztygar. Tu, na ścianie K-65, pracuje M. Trojanowski. Prawie nic nie widać. Unoszą się tumany pyłu. Przejścia obok maszyn są bardzo wąskie. Nie ma tu ubitej drogi. Chodzi się prawie po kolana w błocie.

Kombajn ścianowy "kroi" ścianę. Kombajnista, dla bezpieczeństwa, steruje go pilotem. Podczas urabiania, skały węgla urywają się, odskakują. Transportowane są do przesypu. Taki "podziemny wodospad" - spadające w dół czarne bryły węgla. Dalej stoją przenośniki zgrzebłowe, a potem taśmowe. Huk tych maszyn jest przeraźliwy, by coś powiedzieć, trzeba krzyczeć.

Zobaczyć słońce

W 1983 r., dwa dni przed Barbórką, zginął mój przyjaciel. W tym czasie, już wszyscy wiedzieliśmy, że ma przyjechać do nas Wojciech Jaruzelski. Kiedy dowiedział się o wypadku, odwołał wizytę. Ale najgorszy rok, który pamiętam, to był 1985. Zginęło pięciu górników. Właśnie zacząłem prace w BHP. Pierwszy wypadek wydarzył się piątego marca, drugi w Dzień Kobiet - opowiada nadsztygar do spraw bezpieczeństwa i higieny pracy, Janusz Poloczek.

Wracamy z miejsca wydobycia. Wsiadamy do kolejki, a potem do windy-klatki. Po kilku minutach przez maleńkie otworki przebijają się promienie słońca.

- Najdłuższa droga jest wtedy, gdy jadę z lekarzem. Nie wiemy co się stało, jakie są obrażenia. Pomagam nieść torbę lekarską. Jest duża i waży siedemnaście kilogramów. Wielu lekarzy przeżywa wtedy podwójny stres, z powodu zjazdu - dodaje J. Poloczek. Oddajemy sprzęt i do łaźni. Trzeba zmyć z siebie cały ten brud. A czego życzy się górnikom? -pytamy.

- Tyle wyjazdów, ile zjazdów - słyszę w odpowiedzi.

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zabrze.naszemiasto.pl Nasze Miasto