Czerpię od ludzi siłę, rozdaje tę siłę i swoją trzeźwość

Artykuł sponsorowany
Rozmowa ze Zbigniewem Rychlewskim 57-letni emerytem, byłym elektromonterem kopalni Zabrze, Prezesem Stowarzyszenia Abstynentów Klub Nowe Życie.

Miał pan kiedyś problemy z nadużywaniem alkoholu?
Niestety tak. Były one jednak spowodowane sytuacją w rodzinnym domu. Patrzyłem na to, jak z nadużywaniem alkoholu mieli problemy moi najbliżsi, a także dalsi krewni. Wyrastałem w rodzinie alkoholowej z całym obciążeniem dysfunkcyjnym, serwowanym mi przez dorosłych. Jako dziecko nie miałem pojęcia, że można żyć inaczej, że świat może inaczej wyglądać, że nie musi być alkoholu.. Przy każdej okazji i bez okazji zawsze na stole była wódka, jako pierwsza wieczorem, rano, w południe. Nadużywali jej ojciec, dziadek, ciocie. Babcie raczej umywały od tego ręce, całe życie próbowały to naprawić, alej jakoś to się im kiepsko udawało, bo same ratując moich dziadków, też popadały w nałóg. Były takie sytuacje, które zresztą powielały się. Babcie w tym momencie, o którym myślę, miały 55 lat. Czy jest to wiek do umierania? Na pewno nie. Jak to można zauważyć, niektóre osoby u nas dopiero, albo późno zaczynają trzeźwieć, to nie jest wiek, aby schodzić z tego świata z powodu alkoholu, albo z powodu zdarzeń związanych z alkoholem, jak wypadek, bo takie coś miało miejsce w mojej rodzinie. Obojętnie jakie były to święta, czy Boże Narodzenie, czy Wielkanoc, ojciec zawsze sobie zbierał większą ilość alkoholu, żeby go mieć. Jednak zgromadzone butelki nigdy nie doczekały świąt, bo były wcześniej wypite. Święta były bardzo niesmaczne, ojciec był awanturnikiem, wszystko kończyło się raczej bardzo źle, interwencją policji, uciekaniem z domu, włóczeniem się po mieście z matką, z braćmi i siostrą. Ojciec zostawał w domu, a my musieliśmy włóczyć się po mieście, aby znaleźć ciepły kąt, czy na dworcu, czy gdzieś indziej. Utwierdzony w tych relacjach założyłem swoją rodzinę, w której też pojawił się alkohol ze strony mojej pierwszej żony no i mojej. Rozeszliśmy się. Ona w wieku 33 lat z powodu wódki  musiała zejść z tego świata, po prostu wpadła pod samochód. Moje dorosłe życie zaczęło się, jak mówi przysłowie, że wpadłem z deszczu pod rynnę.

Przyszło jednak u pana prawdziwe otrzeźwienie.
W latach osiemdziesiątych założyłem nową, zdrową rodzinę. Nadal jednak piłem, choć nie tak jak wcześniej. W latach dziewięćdziesiątych pojawiły się w mediach hasła typu: „wódko pozwól żyć”. Były programy na ten temat. Druga żona mając już dosyć mojego picia, postanowiła działać. W 1994 roku pokierowany i zachęcony przez małżonkę zacząłem moje trzeźwienie w grupach anonimowych alkoholików przy kościele Świętego Józefa, a potem w klubie założonym przez grupę inicjatywną której bardzo pomagali Pan Speczyk i Pan Szulik-przewodniczący Komisji i koordynator do spraw uzależnień. Od tamtego czasu jestem w nim do dzisiaj.

Jak zmieniło się Pana życie?
Alkohol jest nieobecny w moim życiu i życiu mojej rodziny. Nie ma go w czasie Świąt, nie ma go po Świętach, nie ma go w międzyczasie. Po prostu problem alkoholu przestał u nas istnieć.
 
Trudno było dojść do momentu, kiedy powiedział Pan sobie dość alkoholu?
To nie było takie trudne, wystarczyło tylko chcieć. Jeżeli coś chce się osiągnąć, to jest to możliwe. Jeżeli ktoś mówi, że chce, ale nie może, to uważam to za bezsilność.

Jak teraz wyglądają Święta w Pana rodzinie?
Mam czwórkę dzieci. Są już dorosłe. Mieszkają osobno, prawie wszyscy daleko, za granicą, w Gdańsku. Przyjeżdżają bardzo często. Odwiedzają nas, szczególnie w czasie Świąt. Spotykamy się w tym samym gronie od dwudziestu paru osób. Nie ma oczywiście alkoholu.

Pochodzi Pan ze Śląska?
Przyjechałem na Śląsk z Aleksandrowa Kujawskiego, jak mówią - w torebce po margarynie. Ojciec był wszędzie spalony z racji nadużywania alkoholu. Wybrał się na Śląsk w 1961 roku za swoimi braćmi. Pracował w kopalni. Żona pochodzi z Mazur. W czasie Świąt łączymy tradycje z naszych regionów. Z dzieciństwa zapamiętałem, że w domu była choinka i alkohol, który wszystko psuł. Pojawiał się strach, niesmaczne relacje, niepewność jak ojciec zareaguje, co mu strzeli do głowy. Teraz przyjeżdża do nas trzech synów i córka do zdrowego normalnego domu. Alkohol uważają za nieobecny w ich życiu. Na organizowanych przez nich przyjęciach nie z przymusu, ale z dobrej woli nie ma alkoholu. Spotykamy się u nich bez niego, i u nas. Nikt nie robi tego z obowiązku, czy lojalności, ale nie czuję potrzeby postawienia alkoholu na stole.

Można bawić się bez alkoholu?
Cały czas bawimy się bez alkoholu. W Klubie Abstynenta, którego jestem Prezesem już trzecią kadencję, organizujemy festyny, zabawy, spotkania ze Św. Mikołajem.  Klub liczy ponad 80 osób. Słaba jest w nim rotacja. Ci, którzy raz przyjdą, już zostają. Mieliśmy już 120 osób. W grudniu przyszły do nas nowe cztery osoby. Wśród naszych członków więcej jest kobiet niż mężczyzn. Panie, kiedy mają problemy alkoholowe z mężami, przychodzą do nas. Klub różni się zasadniczo od grup anonimowych alkoholików, które są zamknięte. Tam są zajęcia  przez jedną lub dwie godziny. Klub jest czynny w poszczególnych dniach przez kilka godzin: w poniedziałek od 16.30 do 20.30, we wtorek od 16.30 do 20.30, w środę od 16.30 do 20.30, w czwartek od 9.30 do 12.00, w piątek od  16.30 do 20.30. Klub mieści  się w budynku Ośrodku Profilaktyki i Leczenia Uzależnień przy ul. Park Hutniczy 6. Może przyjść każdy, kto chce przestać pić. Mamy też Stowarzyszenie Abstynentów Klub Nowe Życie, które jest organizacją pożytku publicznego. Startujemy w konkursie ofert ogłaszanym przez miasto i dzięki temu dostajemy dotacje na naszą działalność, która wpisuje się w program rozwiązywania problemów alkoholowych. Wspierają nas urzędnicy. Dzięki temu możemy zorganizować wycieczki, spotkania ze Św. Mikołajem, Dzień Dziecka, rajdy piesze, rajdy trzeźwości. Integrujemy się z innymi grupami. Spotykamy się w Olsztynie koło Częstochowy, gdzie członkowie klubów abstynenta z całej Polski uczestniczą w przeglądzie twórczości abstynenckiej. W ostatni weekend sierpnia jedziemy do Lichenia. w lipcu organizujemy obóz terapeutyczny, na który zabieramy całe rodziny: dziadka, babcię mamę, tatę, córkę, syna. Mamy tam wychowawcę dla młodzieży i terapeutę dla dorosłych. Ostatni obóz był w Zawoi, przedostatni nad morzem w Mielnie, wcześniej w ośrodku Stalownik w Bartkowej. Co roku odbywa się taki obóz, w którym uczestniczy 50 osób. Ta działalność daje mi dużo satysfakcji. Czerpię od ludzi siłę i rozdaję tę siłę i swoją trzeźwość. Pokazuję, że można żyć bez alkoholu. 6 grudnia mieliśmy spotkanie ze Św. Mikołajem. Mamy swój zespół muzyczny pod nazwą Nowe Życie. Działa w klubie od 15 lat. Został założony spontanicznie podczas wyjazdów na Jasną Górę. Ludzie po terapii rozglądają się, nie wiedzą co robić dalej. Z bezradności wybierają knajpę, a tak mogą przyjść do klubu, mile spędzić popołudnie, kogoś spotkać, pograć w szachy poznać ludzi, którzy podpowiedzą im, jak być trzeźwym. Granica między chcieć, a musieć w przypadku alkoholizmu  jest niewidoczna. Każdy zarzeka się: „jakbym chciał to bym nie pił”. Dobrze no to nie pij, a wieczorem jest pijany.
My stwarzamy możliwości do utrzymania abstynencji i trzeźwego patrzenia na świat i siebie. Każdy ma szansę. Zapraszamy.


Zainteresowanych prosimy o kontakt z Urzędem Miejskim, Wydziałem Ochrony Zdrowia i Polityki Społecznej, tel. 32 373 34 35.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na zabrze.naszemiasto.pl Nasze Miasto