Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Anna Kalata o swojej metamorfozie i ... polityce

Redakcja
Moja książka będzie o zmianach duchowych, psychice człowieka...
Moja książka będzie o zmianach duchowych, psychice człowieka... fot. tvn
Z Anną Kalatą, byłą minister pracy, która została niedawno babcią i dokonała spektakularnej metamorfozy w wyglądzie, o tym, kto w polskiej polityce dobrze wygląda i jaki ma styl, oraz o książce, którą właśnie kończy, rozmawia Katarzyna Kozłowska

Pani minister, kim pani dzisiaj jest? Celebrytką? Politykiem? Przedsiębiorcą?
Podobno wizerunek powinien być spójny z tym, za kogo się uważamy.
Jestem wiceprezesem Indyjsko-Polskiej Izby Gospodarczej, przedsiębiorcą. Negocjuję kontrakty, wyszukuję partnerów gospodarczych, działając na zlecenie polskich i indyjskich firm. Organizuję spotkania i wyjazdy biznesowe. Wprowadzam polskie firmy na rynek indyjski oraz kapitał indyjski do Polski. Reprezentuję szeroko rozumiane interesy zleceniodawców.

Ale też jest pani celebrytką.
Można tak powiedzieć, ale to jest obok. Nie traktuję moich doświadczeń w show-biznesie w kategoriach zawodowych, tylko w kategorii przygody.

Ta przemiana i udział w "Tańcu z gwiazdami" nie były zaplanowane? Nie chciała pani w ten sposób pomóc sobie w biznesie?
Ależ nie. Zostałam zaproszona do audycji w "Dzień Dobry TVN" jako ekspert od Indii. Wydawcy wiedzieli, kogo zapraszają, ale nie spodziewali się zobaczyć tego, co ujrzeli. Byli zaskoczeni, że tak mocno się zmieniłam. W związku z przemianą, którą przeszłam, nagle znalazłam się we wszystkich gazetach. Media zaczęły się mną interesować. Jak odchudzić się bez efektu jo-jo, jak skutecznie zmienić styl - cały czas mnie o to pytano. I nagle w trakcie tej wschodzącej popularności dostałam telefon z TVN z propozycją, by wystąpić w "Tańcu z gwiazdami".

I przyjęła ją pani.
Szczerze mówiąc, szczęka mi opadła. To nie było wkalkulowane w moje plany. Miałam dużo wątpliwości. Rozmawiałam z dziećmi i rodzicami. Nigdy nie byłam osobą zaangażowaną w sport. Zajmowałam się biznesem i polityką. Tańczyłam tylko prywatnie i nagle miałam robić to na oczach milionów ludzi. Zastanawiałam się długo - także nad tym, czy nie będzie to miało negatywnego wpływu na mój biznes. Ale pomyślałam, że tyle osób spoza show-biznesu brało udział w tym programie, że i mnie on nie zaszkodzi. W końcu tańczyć nie jest wstyd.

Czuje pani tę popularność dziś? Wcześniej była pani znana, ale nie sławna.
Tę popularność da się odczuć bardziej niż kiedyś, w życiu codziennym: kiedy idę do sklepu, jadę windą itd. Czasem zagadują mnie osoby, które mnie rozpoznają.

A w pracy? Każdy zna panią już na dzień dobry?
Środek ciężkości mojego biznesu jest jednak w Indiach. Tam nie znają naszego "Tańca z gwiazdami". Druga rzecz, że nie robię tajemnicy z tego, że uczestniczyłam w takim show.

Nie była pani lubiana jako minister. A teraz zyskała pani sympatię masową. Zrobiła pani coś, o czym kobiety marzą.
Ministrowie pracy nie są lubiani. Ale czy czułam się nielubiana? To zależy, jaką płaszczyznę mojego życia rozpatrujemy. Ja miałam zawsze bardzo dobre relacje międzyludzkie. Abstrahuję od różnych sytuacji urzędniczo-personalnych, bo nie zawsze jest nam ze sobą po drodze, gdy realizujemy określone zadania. Przede wszystkim ja sama lubię ludzi. Inaczej sytuacja wyglądała, jeśli chodzi o współpracę z mediami. To się dało zauważyć, że rząd, w którym byłam, nie miał dobrej prasy. Dziś, w moim "drugim życiu", odbieram bardzo dużo pozytywnych sygnałów również ze strony mediów. Ale przede wszystkim to ludzie pytają mnie o rady. To bardzo miłe. Nigdy nie myślałam - gdy zmieniałam swój wizerunek, robiąc to dla siebie - że dla kogokolwiek będzie to miało znaczenie.

A co pani dziś sądzi o stylu Samoobrony?
Samoobrona nie była jedyną partią w mojej karierze politycznej. Dziś, z perspektywy, wspominam biało-czerwone krawaty z sentymentem. W Samoobronie poznałam wielu bardzo zacnych, fajnych ludzi. Zawsze miałam swój ogląd sytuacji. Wierzę w życiu w to, czego sama doznam, dotknę, posmakuję, poliżę. Poliżę, oczywiście jeśli mówimy o potrawach. Kiedy poznałam tych ludzi, nie czułam, że są gorsi niż ludzie po lewej i prawej stronie sceny politycznej.

Ja pamiętam rozciągnięte szorty Łyżwińskiego, włochate plecy Maksymiuka i czerwoną twarz Andrzeja Leppera. A podobno Lepper kupował buty u Kielmana, a Lech Woszczerowicz sprowadzał dla wszystkich koszule Armaniego. To ma pani na myśli, mówiąc o zacności?
Tego nie wiem. Ja uczestniczyłam w pracy merytorycznej i tylko tym się zajmowałam. Nie było dla mnie ważne, jak wyglądam, tylko co ma być zrobione.

I kiedy stało się dla pani ważne, jak pani wygląda? W połowie 2007 r., po odejściu z rządu i polityki?
To jest złożony problem. Bo gdy odchodziłam z rządu, dorosły właśnie moje dzieci, a mój brat mógł poświęcić więcej czasu rodzicom. Właśnie wtedy pojawiły się wolność i możliwość wykreowania swojego życia od początku. I wyjechałam służbowo do Indii.

Kiedy pani zaczęła rozumieć, że wizerunek jest też niezmiernie istotny w pracy zawodowej: działalności biznesowej, politycznej itd.?
Tak naprawdę ja tę decyzję o przemianie podjęłam nie dla zewnętrznego świata, tylko dla siebie. Dlatego też ta sytuacja zeszłoroczna, gdy odkrył mnie TVN, była dla mnie szokująca. Zaskoczył mnie fakt, że to, co zaszło, było ważne nie tylko dla mnie, ale też dla innych ludzi, że to im daje jakąś nadzieję. We mnie ta sprawa nie była związana z rozumieniem, że wygląd jest istotny w pracy. To było po prostu pragnienie szczęścia.

A Donald Tusk ma dobry styl?
Bardziej czytam niż oglądam wiadomości, więc musiałabym się panu premierowi bardziej poprzyglądać, żeby oceniać. Ale powiem tak: nie ma nic takiego w panu premierze, co mi się nie podoba. Jest OK.

A styl Palikota jest OK? Te jego różowe garnitury?
Po trzech latach spędzonych w Indiach należę do osób, które lubią kolory, i sama się często się zastanawiam, jak wychodzić poza ramy szarości, beżu itd., żeby było to klasyczne i jednocześnie, żeby była w tym różnorodność, którą pochłaniam w Indiach. Tam to akurat kobiety korzystają z bogactwa kolorów. Mężczyźni w polityce, służbowo chodzą na biało.

Ale nie ma w polityce takiej kobiety jak pani. Najbardziej kolorowy jest Palikot.
Ta jego ekstrawagancja… Podchodzę do niej z uśmiechem i jednocześnie tolerancją. Jeżeli jemu się to podoba, jeśli on się z tym czuje dobrze… Ma fantazję… Choć z drugiej strony, to wszystko zależy, na jakim poziomie życia politycznego jesteśmy - do kiedy możemy pozwalać sobie na odrobinę szaleństwa.

A to jest dla pani sexy?
Jestem tolerancyjna. Jeżeli pan Palikot byłby ministrem spraw zagranicznych albo prezydentem, premierem i występował na oficjalnych międzyrządowych spotkaniach, gdzie obowiązuje protokół dyplomatyczny, być może by mnie to raziło. Są przecież reguły zapisane w protokole, które trzeba respektować. Ale jeśli Palikot idzie po ulicy czy po korytarzu sejmowym i chce być kolorowy, niech będzie.

Po katastrofie smoleńskiej Palikot założył rogowe okulary i granatowe swetry. I powiedział, że teraz będzie innym człowiekiem. Wierzy pani w taką przemianę?
To nie jest tak. W przemianie najważniejsza jest zmiana duchowa, energetyczna, zmiana podejścia do życia, zmiana osobowości. Widziała mnie pani jako tancerkę, ale to nie znaczy, że jestem dziś tancerką. Dopiero zmiana postawy warunkuje dalsze zmiany, w tym wyglądu.

Inaczej nie jest to autentyczne?
Oczywiście. Można się przebrać. Tak jak ja się przebrałam w "Tańcu z gwiazdami". To nie przez zmianę ubioru stajemy się innym człowiekiem.

A co pani sądzi o stylu Jarosława Kaczyńskiego?
Dla mnie liczy się u człowieka to, co on ma w głowie, a nie to, w co jest ubrany.

A jak wspomina pani pracę z nim?
Ludzi wspominam po osobistych kontaktach. Te kontakty były bardzo dobre. Nie mogę powiedzieć złego słowa o Jarosławie Kaczyńskim. Był zawsze merytoryczny, skupiony. Gdy potrzebowałam dyskusji czy decyzji (praca była bardzo intensywna, np. nad reformą emerytalną), był zawsze profesjonalny. Bardzo sobie cenię te spotkania.

Gdyby była pani szefową agencji doradztwa ds. wizerunku, podjęłaby się pani poprawy wizerunku Jarosława Kaczyńskiego?
Myślę, że długo bym rozważała pracę w takiej agencji, ale ja dość dobrze się czuję w roli trenera. Bardzo lubię z ludźmi rozmawiać i poznawać ich historie. Tylko tak można zrozumieć, jak im pomóc. Gdybym kiedykolwiek się na coś takiego zdecydowała, musiałoby się to zacząć wielogodzinnymi rozmowami, żeby znaleźć odpowiednie lekarstwo.

Skąd pani czerpie inspirację do kontynuowania swojej przemiany. Co pani czyta? "Vogue'a"? "Vanity Fair"?
Nie, to nie jest tak. Głównie czerpię z własnego serca. Nie mam kobiecego wzorca. Czytam magazyny kobiece, ale zwykle u fryzjera. Myśląc o moim stylu, zwracam uwagę na to, żebym dobrze w czymś się czuła. Wchodzę do sklepu, mierzę, przyglądam się i albo dobrze się czuję, albo źle. Wiem już, co mnie cieszy.

Czytała pani którąś z książek Jolanty Kwaśniewskiej o stylu?
Szczerze? Nie czytałam.

Pytam, bo będzie pani konkurencją dla Jolanty Kwaśniewskiej. Też pisze pani książkę o stylu, o swojej przemianie.
Nie sądzę. Moja książka będzie o szeroko rozumianej metamorfozie, o zmianach duchowych, psychice człowieka, diecie.

A o tym, jak dobrać torebkę do garsonki? Jolanta Kwaśniewska radzi właśnie, jak to robić.
Dla mnie to sprawa wtórna. Ja większy nacisk kładę na sferę ducha. To nie będzie przewodnik, tylko zapis mojej drogi dochodzenia do tego, kim jestem dziś.

Rywalizacja z Jolantą Kwaśniewską może być dobrym tematem dla Pudelka. Zagląda tam pani czasem?
Tak, zdarza mi się. Rozwesela mnie to.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto